1. Blog należy do serii Nitya. Zapraszam do czytania także innych blogów w naszej serii.
2. Mile widziana konstruktywna krytyka.
3. Leah jest postacią fikcyjną, ale całkowicie moją, także prosiłabym o nie plagiatowanie.
4. Miłego czytania

poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział VI

 Notka bardzo krótka i wymuszona, ale dałam radę coś napisać. Mimo wszystko - miłego czytania :)

      Kolejne dni dla Lei były bardzo ciężkie nie tylko ze względu na nowe miejsce i nowe zadania, które ją czekały, ale przede wszystkim ze względu na nową pracę, którą dostała. Kiedy wybierała się do Mistyi w tym celu nie zastanawiała się gdzie ma pracować i czy sobie poradzi. Ważne by tą pracę tylko dostać. Teraz, gdy już ją miała wystąpił większy problem. Jak się tutaj odnaleźć i skąd miała wiedzieć co robić? Wykuwanie mieczy, zbroi, tarczy... tego nie nauczyli jej w szkole! W zasadzie była raczej osobą wygodną, która doceniała postępy techniki i nie spodziewała się kiedyś zobaczyć siebie w takiej roli. Przeczytała mnóstwo książek z biblioteki Orena na temat kowalstwa, ale to była tylko teoria. Kiedy przychodziła każdego dnia do pracy miała ochotę się popłakać. Jej gburowaty szef nie należał raczej do osób chętnych do przyuczania nowych pracowników. Raczej wymagał od niej tych umiejętności od samego początku. Widać w tych czasach każdy musiał liczyć tylko na siebie.
- I po co ja zatrudniałem dziewczynę? - prychał grubiańsko kiedy znów coś zrobiła źle. – Kto by pomyślał, że kobieta może być kowalem! Tylko kupców przez ciebie tracę!
     Leah zaciskała tylko mocno zęby, zamykała powieki silnie je ściskając, by łzy nie wypłynęły i nie zaszkliły się na policzkach. Czasem myślała o tym, by się zwolnić, lecz wiedziała, że innej pracy nie dostanie. Bo w innych profesjach raczej lepiej się nie sprawdzi. Co to za świat? Jak ci ludzie mogą tak żyć? Czuła się jakby cofnęła się o parę wieków do tyłu. Potrafiła robić dużo bardziej skomplikowane rzeczy niż ci ludzie, chociażby naprawić pralkę, czy komputer czego oni z całą pewnością by nie zrobili, więc dlaczego to oni patrzą na nią z wyższością?
     Spędzała każdy wieczór nad książkami, starając się dowiedzieć jak najwięcej o kowalstwie. W teorii wydawało się to być proste, po paru dniach wiedziała o tym praktycznie wszystko, lecz nadal nie potrafiła wykuć swojego własnego miecza. Była drobną kobietą i nie miała sił w rękach, aby uderzać tak długo młotem w żelazo. I żeby jeszcze coś z tego wychodziło! Ręce każdego dnia bolały ją niemiłosiernie, dłonie miała całe pokryte pęcherzami, a paznokci to już nawet nie potrafiła domyć. Jednak gdyby były tego efekty to nie rozpaczałaby za bardzo. Jakoś by to przeżyła, w końcu musi o siebie zadbać i zdobyć jakieś pieniądze. Mogła tylko uzbroić się w cierpliwość, bo bez zbroi nie mogła zrobić tego dosłownie. Miecze, które wychodziły spod jej ręki były krzywe, cienkie i niefunkcjonalne. Na pewno nie pomogłyby żadnemu żołnierzowi podczas boju. Wyobrażała sobie dumnego żołnierza na wielkim, poważnym rumaku z jej mieczem. Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać.
- Jeśli nie wykujesz normalnego miecza do końca tygodnia to nie chcę cię już więcej widzieć! - warknął na nią właściciel zakładu kiedy pokazała mu swój nowy wyrób.
     Kiwnęła tylko lekko głową, spuszczając wzrok i odwracając się w drugą stronę. Po jej policzku popłynęła łza, którą szybko wytarła ręką. Podeszła do ognia i wrzuciła tam nowy kawał stali, aby go rozgrzać i przygotować do przetwarzania. Łzy leciały po jej twarzy i nie umiała ich powstrzymać. Chlipnęła cicho, patrząc smutno w ogień.
- Dziecko, chyba nie masz zamiar mi tu płakać- pan Lavrans spojrzał na nią surowo, ale po chwili twarz mu złagodniała. - Nie rycz mi tutaj, przecież ja też nie umiałem od razu miecza zrobić.
     Leah spojrzała na niego niepewnie, zdziwiona obrotem sytuacji. Nie spodziewała się, że jej pracodawca może być tak łagodny.
- Ja przepraszam – powiedziała, starając się wytłumaczyć. - Ja naprawdę próbuję.
- Chodź pokażę ci jak się to robi – mężczyzna wyciągnął z ognia rozżarzony metal i kiwnął na brunetkę, aby szła za nim.


      Każdego wieczora kiedy wracała przez las do chatki Orena czuła paraliżujący strach. Ścieżka była nieoświetlona, a drzewa były tak gęste, że zasłaniały księżyc, a więc nie mogło prowadzić jej nawet te delikatne światło. Szła właściwe na oślep i nie raz gałązki drzew przecinały jej skórę. Droga nie była zbyt równa, więc musiała uważać, aby się nie potknąć, co było dość trudne przy takiej widoczności. Szła bardzo długo, gdyż musiała iść wolno, aby dotrzeć na miejsce cała.
     Tego dnia wracała praktycznie w nocy, gdyż pan Lavrans uczył ją kowalstwa i kiedy wychodziła z zakładu było już naprawdę ciemno. Czuła jak drżą jej ręce ze strachu. Gdyby tutaj coś jej się stało nikt by jej pewnie nie znalazł. Nawet krzyk by jej nie pomógł. Bo kto by ją miał tutaj usłyszeć? Starała się iść jak najszybciej, lecz co chwilę się potykała to o kamienie, to o wystające korzenie drzew. Starała się oddychać spokojnie i głęboko, nie wpadaając w panikę. Przecież nic się nie dzieje, to opuszczony świat, niby kto tutaj miał być o tej porze w lesie. Pisnęła cicho kiedy usłyszała pękającą gałąź w krzakach nie daleko i chcąc szybko stąd odejść potknęła się i upadła na ziemię. Poczuła piekący ból w kolanie i syknęła cicho. Podniosła się z ziemi i jęknęła kiedy poczuła, że nie może stanąć na uszkodzoną nogę. Przeklinając cicho i utykając wyruszyła w dalszą drogę. Odetchnęła z ulgą kiedy za zakrętem ujrzała chatkę staruszka. Podeszła bliżej i usiadła na starym konarze drzewa i odsłoniła spuchniętą nogę. Z kolana leciała jej krew i bolało ją niemiłosiernie. Miała nadzieję, że sobie go nie złamała.
- O, tu jesteś! - usłyszała za plecami i podskoczyła ze strachu. Odwróciła się w stronę głosu i odetchnęła z ulgą.
- Marlene! - zawołała. - Czemu jeszcze nie śpisz?
     Jej przyjaciółka ubrana była w piżamę i szlafrok, jej twarz była zaspana, widać było, że jeszcze nie dawno spała.
- Obudziłam się i jeszcze cię nie było, więc poszłam się poszukać – wyjaśniła jej.
- Dopiero z pracy wróciłam – jęknęła Leah. Kolano coraz bardziej ją bolało. Dobrze, że jutro miała wolne.
- Ostatnio prawie cię nie widuję. - Brunetka miała wrażenie, że jej przyjaciółka posmutniała.
- Dużo pracuję ostatnio. - Leah czuła, że do jej serca napływa poczucie winy. Ściągnęła swoją koleżankę do jakiegoś nędznego świata, gdzie czyha na nie śmierć, a nawet nie ma czasu, żeby spędzić go z nią. - Przepraszam – powiedziała smutnym głosem.
- Rozumiem. - Marlene uśmiechnęła się lekko i usiadła obok niej. - Tylko trochę tęsknię za domem – dodała po chwili bardzo cicho. Leah nie wiedziała co powiedzieć. Marlene pierwszy raz przyznała się, że żałuje, że z nią pojechała. Może nie dosłownie, ale ona wiedziała o co chodzi. Brunetka to wiedziała, mimo że tamta jej nigdy tego nie powiedziała.
- Ja też – powiedziała po chwili i położyła głowę na ramieniu blondynki. - Nie potrzebnie tu przyjechałyśmy, prawda?
- Takie było twoje przeznaczenie – Marlene wzruszyła ramionami.
- Ale nie twoje. - Leah spuściła wzrok i patrzyła w puste, zgaszone palenisko. Była już zmęczona tym nowym światem, tym, że nie umiała sobie poradzić z nową pracą, a co dopiero ma sobie dać radę ze zbawianiem świata?
      Siedziały tak razem, obie milczały, żadna nie chciała nic mówić. Wiedziały co czuje ta druga, mimo że słowa nigdy nie zostały wypowiedziane. Brunetkę bolało serce, widząc przyjaciółkę, która tak bardzo tęskni za domem, a znajduje się tutaj tylko i wyłącznie z jej powodu. Postanowiła, że musi jak najszybciej wypełnić swoje przeznaczenie, aby Marlene mogła wrócić do swojego świata i poczuć się znów na właściwym miejscu. Wiedziała, że nigdy nie odwdzięczy się jej za takie poświęcenie.