1. Blog należy do serii Nitya. Zapraszam do czytania także innych blogów w naszej serii.
2. Mile widziana konstruktywna krytyka.
3. Leah jest postacią fikcyjną, ale całkowicie moją, także prosiłabym o nie plagiatowanie.
4. Miłego czytania

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział VIII

Po bardzo długim czasie, ale w końcu jest. Mam nadzieję, że moja wizja tego wydarzenia nie będzie za bardzo odbiegać od Waszej i nie będziecie zawiedzione :)

    Szła wolnym krokiem wpatrzona w swoje buty i rozmyślała na temat innych uczestników podróży. Zostali wysłani przez Orena do miasta, aby poznać okolice i tutejszy świat. Leah sądziła, że tak naprawdę to Oren chciał, aby choć trochę się wszyscy ze sobą poznali i zaczęli ze sobą współpracować, bo póki co to do nawiązywania jakichkolwiek nowych przyjaźni nie było zbyt wiele chętnych. Dziewczynę wcale to nie dziwiło. Wszyscy znaleźli się w jakimś nowym, dziwnym miejscu, nie wiedzą tak naprawdę po co, bo póki co Oren nie pofatygował się, aby wytłumaczyć im dokładniej jaką rolę mają odegrać i co właściwie mają robić. Każdy więc skupił się na sobie.
    Obok niej szła Marlene z niezbyt tęgą miną/ Było gorąco, a ciężkie, długie suknie nie były ani wygodne, ani odpowiednie na taką temperaturę. Leah rozejrzała się wokół siebie. Nie wyglądali na grupę wędrowców, tworzyli niewielkie grupki podróżujące w odpowiedniej odległości od siebie. Nie byli ani trochę zgrani, a większość chyba nie miała zamiaru tego zmienić. Brunetka nie rozumiała co tutaj właściwie robi. Nie zna tych ludzi, nawet nie wie kim oni byli w ich prawdziwym świecie, co robili, co lubią, czym się xajmują. Nie wszystkich nawet potrafiła wymienić z imienia, bo jeszcze z nimi nawet nie rozmawiała. Pamiętała tylko Sefi i jej siostrę Julie, które szły obok siebie nie daleko za nią, a resztę to kojarzyła raczej tylko z widzenia. Nie miała daru do szybkiego nawiązywania znajomości, poza tym była skupiona na pracy.
- Ej, zaczekajcie! - Leah usłyszała głos Julie tuż za nią. Odwróciła się szybko w stronę bliźniaczek. Dziewczyny stały w miejscu, a Julie trzymała swoją siostrę za ramię. - Coś się stało? - zapytała jej.
    Leah spojrzała szybko na Marlene, która rzuciła jej spojrzenie typu "o co chodzi?".
- Słyszę coś. Odgłosy walki - powiedziała półprzytomnie Josefina. Jej  żywioł wiatru w tym momencie okazał się bardzo przydatny.
- Daleko?- zapytał mężczyzna o jasnych włosach, który nazywał się Ethan.
- Nie, ale trzeba się pospieszyć, bo giną niewinni ludzie - odparła Sefi, zaciskając lekko usta ze zmartwienia. Widać, że bardzo przejęła się tym, co słyszała.
    Przez chwilę panowała cisza. Leah zauważyła, że nagle nie są rozbitą grupą tylko wszyscy stoją blisko siebie. Stali, patrząc na siebie i nikt nie wiedział co właściwie powinni zrobić. W oczach niektórych widać było popłoch, nie każdy był przygotowany na taką okoliczność.
- Chodźmy! - zawołał jeden z latynosów i nie czekając na odpowiedź reszty pobiegł.
- Zostańcie tutaj, pójdę sprawdzić co tam się dzieje - powiedział Ethan.
- I ja też - rzekł młody blondyn, pochodzący z Francji. Rzucił swojej siostrze, która stała obok niego spojrzenie zakazujące się jej wtrącać i pobiegł za Ethanem.
   Leah spojrzała na oddalających się mężczyzn. Nie wiedziała co ma robić, bardzo się bała, ale z drugiej strony nie mogła pozwolić na to by cierpieli niewinni ludzie. Patrzyła jak parę osób, zdecydowanym krokiem podąża w kierunku walki. Zacisnęła pięści i westchnęła głośno. Spojrzała na Marlene i wiedziała, że dziewczyna nie jest chętna, aby wejść prosto w wir walki. Uśmiechnęła się do niej i pobiegła, zostawiając ją w towarzystwie bliźniaczek i paru innych osób.
    Dziewczyna dogoniła resztę grupy. Dźwięki walki słyszała już teraz także ona. Odgłosy były coraz głośniejsze i kiedy weszli prosto na miejsce zdarzenia to zaparło jej dech w piersiach. Na środku stała bryczka zaprzęgnięta w cztery konie, które rżały niespokojnie. Rycerze w metalowych zbrojach zgromadzeni byli w samym środku wokół bryczki, broniąc się przed atakującymi. Na koźle stał wysoki mężczyzna, który według Lei był najlepszy we władaniu bronią ze wszystkich walczących po jego stronie.
Atakujący nie wyglądali na zwyczajnych złodziejaszków, którzy liczą na dobry łup. Przynajmniej nie prezentowali się tak jak w filmach takich pokazują. Wyglądali jak przeróżni mieszkańcy Anani. W każdym razie było ich dużo więcej niż broniących się.
    Brunetka spojrzała ukradkiem na swoich towarzyszy. Kiedy padł jeden z rycerzy, broniących bryczki, Ethan bez zastanowienia wyciągnął miecz. Leah otworzyła z przerażenia oczy, ręce jej drżały, a oddech przyspieszył. Ona nie miała nawet czym się bronić. Patrzyła tylko bezradnie na zbliżających się do nich wrogów, nie wiedząc co robić. Brunetka już myślała, że nadchodzi kres jej życia kiedy nagle między nimi, a złodziejaszkami rozbłysł ogromny ogień. Leah rzuciła szybko spojrzenie w stronę blondynki - Roisin, która to właśnie rozpętała tę ścianę ognia. Jednak to nie było wszystko. Po chwili ziemia zadrżała pod stopami dzierżących broń. Wytworzyła się fosa, która zwiększyła odległość tutejszych od ich drużyny. Mężczyźni opuścili broń, nie wiedząc co zrobić. Widać, że byli zaskoczeni tym widokiem i nie wiedzieli za bardzo co się dzieje. W tym czasie właściciele bryczki pomału odzyskiwali przewagę, korzystając z rozkojarzenia przeciwników.
    Dziewczyna obserwowała jak Ethan odważnie przeskakuje nad wyrwą i z podniesionym mieczem rzuca się na zdziwionych mężczyzn. Roisin broniła się ogniem, paląc ciała. A ona nie wiedziała co ma robić, miała gołe ręce i żadnej obrony, którą mogłaby wystosować. Patrzyła na zbliżającego się w jej stronę mężczyznę i próbując ostatniej deski ratunku szybko zagłębiła się w jego umyśle, modląc się, aby zapomniał co tutaj robi.
     Kiedy się obudziła leżała na ziemi, rozejrzała się szybko i zobaczyła, że mężczyzna kręci się w kółko, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W tym momencie Roisin zaatakowała go płomieniem. Podziałało! Tylko zapomniała o skutku ubocznym. Podniosła się z ziemi i otrzepała się.
     Patrzyła z małej odległości jak jej towarzysze korzystają ze swoich magicznych mocy. Pierwszy raz miała okazję zobaczyć działanie niektórych z żywiołów i było to bardzo fascynujące. Patrzyła jak wszyscy uciekają ze strachem od Roisin, która zadawała im śmierć okrutną, a także jak patrzą z przerażeniem na Ethana, który przybierał wygląd ich towarzyszy.
    Leah zauważyła, że mężczyźni próbują się wycofać w stronę powozu, chcąc zapewne połączyć siły, aby być silniejszymi i wtedy pewnie jej szanse na przeżycie zmniejszyłyby się. Spojrzała na Ethana, który zaciekle wymachiwał mieczem, próbując zniwelować ich plan, ale tamci biegli już w stronę powozu. Brunetka postanowiła sprawdzić po raz kolejny swoje siły i skupiła swoje myśli na kilku z uciekających mężczyzn. W jej głowie pojawił się chaos, różne myśli, różne uczucia zaczynały nią władać, czuła jak wiele głosów krzyczy w jej głowie, ale zebrała ostatnie resztki sił i skupiła się tylko na jednym - wymazać wspomnienia.  Niech zapomną co tu robią, w jakim celu biegną... niech zawrócą! To było ostatnie co zdążyła pomyśleć, czuła jak odchodzą z niej wszystkie siły. Po raz kolejny zemdlała.
    Obudziła się, a walka nadal trwała. Jednak nie była już taka zażarta, a większość jej towarzyszy skupiło się w jednym miejscu. Parę osób kucało, a reszta patrzyła w dół z przerażeniem. Podniosła się powoli z ziemi. Czuła, że jest bardzo słaba, mięśnie jej drżały, a poty ją oblewały. Podeszła pomału do reszty "żywiołów" i otworzyła z przerażenia usta. Na ziemi leżała czerwonowłosa, młoda dziewczyna o imieniu Ariana. Jej klatka piersiowa przebita była trzema strzałami. Leah poczuła jak drżą jej ręce. Tak młoda osoba poniosła klęskę. I umarła. Brunetka czuła jak do jej oczu napływają  łzy.
- Luis, to bez sensu, już po niej..Ona nie żyje, słyszysz?- powiedział cicho Matheo, blondyn z Francji, który był niewiele starszy od dziewczyny. Po jego policzki płynęła łza.
   Latynos jednak nie poddawał się i chyba próbował uleczyć dziewczynę. Widać, tak działał jego żywioł. Chłopak pokręcił w odpowiedzi głową i przycisnął do ciała dziewczyny swoje dłonie.
- Luis! Ona nie żyje! Słyszysz? Nie żyje! Jest całkiem martwa i nic ani nikt już jej nie pomoże. To jej koniec - krzyknął Matheo, a po jego policzkach zaczęły płynąć rzewne łzy.
    Leah czuła jak boli ją serce. Biedna dziewczyna, która tak naprawdę była jeszcze tylko dzieckiem, zginęła. Miała jeszcze całe życie przed sobą, a teraz nic ją już nie czeka. Po co Oren tu ją ściągał? Przecież była wybrana, więc jak mogła zginąć? Miała razem z nimi uratować świat! Czy staruszek nie mógł tego przewidzieć? Czy ich wszystkich czekała tutaj jedynie śmierć?

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział VII

 To chyba najkrótsza notka w moim życiu. Ale... póki co tyle udało mi się z siebie wydusić :)

    Kolejne dni w pracy były coraz łatwiejsze. Wiele godzin pan Lavrans poświęcał Lei na przyuczenie do zawodu. Mimo twardej skorupy mężczyzna ten okazał się być całkiem miłym człowiekiem, wręcz samotnym i potrzebującym towarzystwa. Z tego co Leah się dowiedziała był starym kawalerem bez żadnej bliskiej rodziny. Trochę zrobiło jej się go szkoda. Widać, że nie miał za bardzo z kim porozmawiać, ani z kim spędzać czas. To musiało być smutne - życie w ciągłej samotności. Bez miłości, rodziny, dzieci. Kiedyś zapytała się go dlaczego żadnej kobiety nie poślubił, ale zbył ją szybko. Domyślała się, że był nieszczęśliwie zakochany, albo po prostu nigdy nie potrzebował takiego życia. Osobiście uważała, że każdy ma na świecie drugą osobę, która jest mu przeznaczona, ale być może on nigdy nie miał sposobności spotkać swojej.
    Czasami w takich momentach myślała o Mattcie, którego zostawiła w Kaliforii. Zastanawiała się czy to była jej miłość życia czy po prostu tak tylko kiedyś myślała. Tęskniła za nim, mimo że zachował się jak drań. Pewnie gdyby została to wybaczyłaby mu zdradę, więc chyba dobrze, że wyjechała i miała sposobność, aby tego nie zrobić. Ciekawiło ją tylko to czy on tęskni za nią i czy żałuje, że ich związek się skończył. Nie wiedziała czemu właściwie tak to się wszystko potoczyło, przecież dobrze im było razem. Przynajmniej ona tak myślała. Na szczęście nie miała zbyt wiele czasu, aby się nad tym zastanawiać. Musiała skupić się na pracy, aby mieć co włożyć do ust, bo przecież nie będzie ciągle wykorzystywać Orena, zresztą staruszek na pewno chciałby, aby każdy z nich sam się sobą zajął. Do tego często zastanawiała się nad misją jaka czeka ich "drużynę żywiołów" i nie sądziła, że to się może udać. Nie wierzyła w to, że uda im się jakoś zjednoczyć, bo póki co to każdy zajął się sobą i chyba nikt nie pragnie współpracy. Jednak wiedziała, że jeśli nie zaczną działać razem to ciężko im będzie wygrać batalię jaka ich czeka, czymkolwiek ona miała być.
    Zbliżające się niebezpieczeństwo wzbudzało w Lei siłę i motywację, aby nauczyć się konsturwać broń. Sądziła, że może się to przydać jej, a przede wszystkim całej drużynie. Choć wiele osób, w tym ona wyglądało jakby nie nadawali się do walki. Jednak po coś zostali wybrani i wierzyła, że znajdą w sobie siłę. Bardzo chciała nauczyć się władać mieczem. Niestety nie miała jeszcze na tyle odwagi by poprosić o nauki swojego szefa. Póki co chciała zdobyć pełne zdolności kowalstwa. Pragnęła, żeby mężczyzna potraktował ją poważnie. Czułaby się bezpieczniej umiejąc władać bronią. Żałowała, że Oren nie przekazał im telepatycznie, żeby zdobyli broń palną, wtedy pewnie mieliby przewagę nad tutejszymi. Aż wstydziła się sama przed sobą, że myśli o tym by z kimkolwiek walczyć, a co dopiero zrobić komuś krzywdę. Jednak najważniejsze było to, aby ich misja jak najszybciej się skończyła i Marlene mogła wrócić do domu. Jeśli chodzi o nią samą to tak naprawdę nie prędko jej było wracać do domu. Nic tam na nią nie czekało, nikogo tam nie miała. To było niesamowite jak szybko i diametralnie zmieniły się jej priorytety życiowe.
  
     Kiedy w końcu dostała jeden dzień wolny odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że choć jedną dobę może w całości poświęcić swojej przyjaciółce. Wiedziała, że ta czuje się tutaj bardzo samotnie i za bardzo nie ma z kim rozmawiać. Pewnie niesamowicie tęskniła za domem i nie dziwiła się jej. Jednak wierzyła, że jej obecność też będzie miała jakiś wpływ na ich misję. Mimo to bardzo żałowała, że ją zabrała w takie miejsce. Groziło jej tutaj wiele niebezpieczeństw. Miała nadzieję, że uda się jej ją od tego jakoś uchronić.
    Leżały na pełnej zieleni łące i wpatrywały się w niebo. Obie cieszyły się , że w końcu mogą pobyć razem i nie miały zamiaru spędzać tego czasu na rozmyślaniu o czyhających na nie niebezpieczeństwach. Ten dzień był tylko dla nich i nie miały zamiaru go niczym zepsuć.
- Nigdy nie sądziłam, że w średniowieczu może być tak ładnie - powiedziała Marlene, przerywając ciszę. W końcu coś pozytywnego na temat tego miejsca wypłynęło z jej ust. - Zawsze wyobrażałam sobie, że jest szare, śmierdzące i obskurne. Jednak tutaj jest bardzo ładnie... Dużo zieleni.
- Widzisz, a nigdy nie chciałaś jechać ze mną i z Mattem za  miasto - odpowiedziała Leah. - A to jest takie piękne!
    Na chwilę zapadła cisza. Leah przymknęła oczy.
- Tęsknisz za nim? - zapytała nagle blondynka.
- Tęsknię - powiedziała po chwili. - Ale widać nie był mi przeznaczony.
   Leżała, wpatrując się w niebo i rozmyślała o swoim byłym chłopaku. Ciekawe co teraz robił? Chciałaby wiedzieć... Ale przecież mogła! Przynajmniej postanowiła spróbować. Zamknęła mocno powieki i z wielką intensywnością skupiła się na twarzy chłopaka. Pamiętała ją z wielką dokładnością, zwłaszcza jego oczy, w które tak lubiła się wpatrywać. Jednak nic  się nie działo. Otworzyła oczy i zamknęła je jeszcze raz. Znów skoncentrowała się na Mattcie jednak tym razem też  nic się nie stało. Nie potrafiła wejść do jego umysłu. Być może nie ma możliwości, aby wejść do tamtego świata? Albo po prostu nie miała jeszcze wyćwiczonych takich zdolności? Musiała nad tym popracować. W każdym razie zapyta Orena czy coś wie na ten temat. Gdyby udało jej się opanować tą umiejętność mogłaby przede wszystkim pomóc Marlene, zbliżając ją choć trochę do tamtego świata, za którym tak bardzo tęskniła. Do jej domu.

poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział VI

 Notka bardzo krótka i wymuszona, ale dałam radę coś napisać. Mimo wszystko - miłego czytania :)

      Kolejne dni dla Lei były bardzo ciężkie nie tylko ze względu na nowe miejsce i nowe zadania, które ją czekały, ale przede wszystkim ze względu na nową pracę, którą dostała. Kiedy wybierała się do Mistyi w tym celu nie zastanawiała się gdzie ma pracować i czy sobie poradzi. Ważne by tą pracę tylko dostać. Teraz, gdy już ją miała wystąpił większy problem. Jak się tutaj odnaleźć i skąd miała wiedzieć co robić? Wykuwanie mieczy, zbroi, tarczy... tego nie nauczyli jej w szkole! W zasadzie była raczej osobą wygodną, która doceniała postępy techniki i nie spodziewała się kiedyś zobaczyć siebie w takiej roli. Przeczytała mnóstwo książek z biblioteki Orena na temat kowalstwa, ale to była tylko teoria. Kiedy przychodziła każdego dnia do pracy miała ochotę się popłakać. Jej gburowaty szef nie należał raczej do osób chętnych do przyuczania nowych pracowników. Raczej wymagał od niej tych umiejętności od samego początku. Widać w tych czasach każdy musiał liczyć tylko na siebie.
- I po co ja zatrudniałem dziewczynę? - prychał grubiańsko kiedy znów coś zrobiła źle. – Kto by pomyślał, że kobieta może być kowalem! Tylko kupców przez ciebie tracę!
     Leah zaciskała tylko mocno zęby, zamykała powieki silnie je ściskając, by łzy nie wypłynęły i nie zaszkliły się na policzkach. Czasem myślała o tym, by się zwolnić, lecz wiedziała, że innej pracy nie dostanie. Bo w innych profesjach raczej lepiej się nie sprawdzi. Co to za świat? Jak ci ludzie mogą tak żyć? Czuła się jakby cofnęła się o parę wieków do tyłu. Potrafiła robić dużo bardziej skomplikowane rzeczy niż ci ludzie, chociażby naprawić pralkę, czy komputer czego oni z całą pewnością by nie zrobili, więc dlaczego to oni patrzą na nią z wyższością?
     Spędzała każdy wieczór nad książkami, starając się dowiedzieć jak najwięcej o kowalstwie. W teorii wydawało się to być proste, po paru dniach wiedziała o tym praktycznie wszystko, lecz nadal nie potrafiła wykuć swojego własnego miecza. Była drobną kobietą i nie miała sił w rękach, aby uderzać tak długo młotem w żelazo. I żeby jeszcze coś z tego wychodziło! Ręce każdego dnia bolały ją niemiłosiernie, dłonie miała całe pokryte pęcherzami, a paznokci to już nawet nie potrafiła domyć. Jednak gdyby były tego efekty to nie rozpaczałaby za bardzo. Jakoś by to przeżyła, w końcu musi o siebie zadbać i zdobyć jakieś pieniądze. Mogła tylko uzbroić się w cierpliwość, bo bez zbroi nie mogła zrobić tego dosłownie. Miecze, które wychodziły spod jej ręki były krzywe, cienkie i niefunkcjonalne. Na pewno nie pomogłyby żadnemu żołnierzowi podczas boju. Wyobrażała sobie dumnego żołnierza na wielkim, poważnym rumaku z jej mieczem. Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać.
- Jeśli nie wykujesz normalnego miecza do końca tygodnia to nie chcę cię już więcej widzieć! - warknął na nią właściciel zakładu kiedy pokazała mu swój nowy wyrób.
     Kiwnęła tylko lekko głową, spuszczając wzrok i odwracając się w drugą stronę. Po jej policzku popłynęła łza, którą szybko wytarła ręką. Podeszła do ognia i wrzuciła tam nowy kawał stali, aby go rozgrzać i przygotować do przetwarzania. Łzy leciały po jej twarzy i nie umiała ich powstrzymać. Chlipnęła cicho, patrząc smutno w ogień.
- Dziecko, chyba nie masz zamiar mi tu płakać- pan Lavrans spojrzał na nią surowo, ale po chwili twarz mu złagodniała. - Nie rycz mi tutaj, przecież ja też nie umiałem od razu miecza zrobić.
     Leah spojrzała na niego niepewnie, zdziwiona obrotem sytuacji. Nie spodziewała się, że jej pracodawca może być tak łagodny.
- Ja przepraszam – powiedziała, starając się wytłumaczyć. - Ja naprawdę próbuję.
- Chodź pokażę ci jak się to robi – mężczyzna wyciągnął z ognia rozżarzony metal i kiwnął na brunetkę, aby szła za nim.


      Każdego wieczora kiedy wracała przez las do chatki Orena czuła paraliżujący strach. Ścieżka była nieoświetlona, a drzewa były tak gęste, że zasłaniały księżyc, a więc nie mogło prowadzić jej nawet te delikatne światło. Szła właściwe na oślep i nie raz gałązki drzew przecinały jej skórę. Droga nie była zbyt równa, więc musiała uważać, aby się nie potknąć, co było dość trudne przy takiej widoczności. Szła bardzo długo, gdyż musiała iść wolno, aby dotrzeć na miejsce cała.
     Tego dnia wracała praktycznie w nocy, gdyż pan Lavrans uczył ją kowalstwa i kiedy wychodziła z zakładu było już naprawdę ciemno. Czuła jak drżą jej ręce ze strachu. Gdyby tutaj coś jej się stało nikt by jej pewnie nie znalazł. Nawet krzyk by jej nie pomógł. Bo kto by ją miał tutaj usłyszeć? Starała się iść jak najszybciej, lecz co chwilę się potykała to o kamienie, to o wystające korzenie drzew. Starała się oddychać spokojnie i głęboko, nie wpadaając w panikę. Przecież nic się nie dzieje, to opuszczony świat, niby kto tutaj miał być o tej porze w lesie. Pisnęła cicho kiedy usłyszała pękającą gałąź w krzakach nie daleko i chcąc szybko stąd odejść potknęła się i upadła na ziemię. Poczuła piekący ból w kolanie i syknęła cicho. Podniosła się z ziemi i jęknęła kiedy poczuła, że nie może stanąć na uszkodzoną nogę. Przeklinając cicho i utykając wyruszyła w dalszą drogę. Odetchnęła z ulgą kiedy za zakrętem ujrzała chatkę staruszka. Podeszła bliżej i usiadła na starym konarze drzewa i odsłoniła spuchniętą nogę. Z kolana leciała jej krew i bolało ją niemiłosiernie. Miała nadzieję, że sobie go nie złamała.
- O, tu jesteś! - usłyszała za plecami i podskoczyła ze strachu. Odwróciła się w stronę głosu i odetchnęła z ulgą.
- Marlene! - zawołała. - Czemu jeszcze nie śpisz?
     Jej przyjaciółka ubrana była w piżamę i szlafrok, jej twarz była zaspana, widać było, że jeszcze nie dawno spała.
- Obudziłam się i jeszcze cię nie było, więc poszłam się poszukać – wyjaśniła jej.
- Dopiero z pracy wróciłam – jęknęła Leah. Kolano coraz bardziej ją bolało. Dobrze, że jutro miała wolne.
- Ostatnio prawie cię nie widuję. - Brunetka miała wrażenie, że jej przyjaciółka posmutniała.
- Dużo pracuję ostatnio. - Leah czuła, że do jej serca napływa poczucie winy. Ściągnęła swoją koleżankę do jakiegoś nędznego świata, gdzie czyha na nie śmierć, a nawet nie ma czasu, żeby spędzić go z nią. - Przepraszam – powiedziała smutnym głosem.
- Rozumiem. - Marlene uśmiechnęła się lekko i usiadła obok niej. - Tylko trochę tęsknię za domem – dodała po chwili bardzo cicho. Leah nie wiedziała co powiedzieć. Marlene pierwszy raz przyznała się, że żałuje, że z nią pojechała. Może nie dosłownie, ale ona wiedziała o co chodzi. Brunetka to wiedziała, mimo że tamta jej nigdy tego nie powiedziała.
- Ja też – powiedziała po chwili i położyła głowę na ramieniu blondynki. - Nie potrzebnie tu przyjechałyśmy, prawda?
- Takie było twoje przeznaczenie – Marlene wzruszyła ramionami.
- Ale nie twoje. - Leah spuściła wzrok i patrzyła w puste, zgaszone palenisko. Była już zmęczona tym nowym światem, tym, że nie umiała sobie poradzić z nową pracą, a co dopiero ma sobie dać radę ze zbawianiem świata?
      Siedziały tak razem, obie milczały, żadna nie chciała nic mówić. Wiedziały co czuje ta druga, mimo że słowa nigdy nie zostały wypowiedziane. Brunetkę bolało serce, widząc przyjaciółkę, która tak bardzo tęskni za domem, a znajduje się tutaj tylko i wyłącznie z jej powodu. Postanowiła, że musi jak najszybciej wypełnić swoje przeznaczenie, aby Marlene mogła wrócić do swojego świata i poczuć się znów na właściwym miejscu. Wiedziała, że nigdy nie odwdzięczy się jej za takie poświęcenie.

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział V

 Dla Lei, bo bez niej ciężko by mi było tą notkę napisać.

     Następny dzień rozpoczął się dla Lei całkiem dobrze. Obudziła się w dobrym humorze, z przeczuciem, że ten dzień będzie lepszy. Przez większość nocy dużo myślała o ostatnich wydarzeniach i zastanawiała się jak ma się zachować. Na początku pomyślała o ucieczce, byłaby nawet gotowa to uczynić, ale nie wiedziała za bardzo jak ma to zrobić. Przecież oni nawet nie byli w tym samym świecie co ich wcześniejsza rzeczywistość! O ile to w ogóle jest możliwe. Pocieszała ją jedynie myśl, że nie jest w tym wszystkim sama. Inne osoby, które posiadały kryształ tak samo jak i ona, także czuły się tutaj zagubione. Poczynając od blondwłosej bliźniaczki, która wydawała się najbardziej przerażona tym wszystkim, a kończąc na ognistej blondynce, która swoje zagubienie przykrywała złością i rozdrażnieniem. Wszyscy tak samo jak Leah, nie za bardzo cieszyli się z przybycia tutaj. Jedyną zadowoloną osobą wydawał się staruszek Oren, którego odczuć ciężko było się domyślić. Człowiek ten był zagadką dla brunetki. Z pozoru przedstawiał zwykła starszą osobę i wszystkie cechy charakterystyczne dla niej, jednak była w nim niezwykła mądrość, którą dziewczyna chciałaby poznać.
     Tego ranka postanowiły razem z Marlene wyjść na spacer i pozwiedzać okoliczne tereny. Leah potrzebowała świeżego powietrza, aby zebrać wszystkie swoje myśli w całość i liczyła na wsparcie i dobrą radę od przyjaciółki. Wordsworth czuła, że blondynka jest zawiedziona przybyciem tutaj. Pewnie spodziewała się czegoś mniej poważnego, a do tego pewnie czuła się niepotrzebna. W końcu Leah ma tutaj podobnych sobie, ważniejszych niż ona w całej tej wyprawie osób. Brunetka bała się, że przyjaciółka będzie ją winić, że tutaj przyjechały, lecz Marlene starała się nie ukazywać swoich emocji.
     Spacerowały leśnymi drogami, rozmawiając na temat wczorajszego ogniska i wszystkiego czego się dowiedziały, kiedy nagle usłyszały jakiś szelest w krzakach. Leah poczuła jak mocno zabiło jej serce i złapała szybko przyjaciółkę za rękę. Stały przez chwilę nieruchomo, kiedy zza drzew wyszły bliźniaczki, które poznały na ognisku.
- Hej dziewczyny, przestraszyłyście nas - powiedziała Marlene z powrotem się uśmiechając, a Leah odetchnęła z ulgą. - Nie wiadomo co można w tych lasach spotkać.
- Cześć. No tak, pewnie zło czai się za każdym drzewem - odpowiedziała jej żartobliwie blondynka bez kryształu. Mimo że dziewczyny były identyczne i z wyglądu ciężko by było je odróżnić to Leah nie miała z tym problemu. Z jednej dziewczyny emanował niezachwiany spokój, zaś drugą wiecznie rozpalała energia. Ta spokojniejsza, bodajże Josefina spojrzała nieśmiało na siostrę, jakby irytował ją jej brak zaangażowania i powagi sytuacji.
- Leah poczuła, że jej przyjaciółka trochę się przebudziła. Sama chciała się wtrącić do rozmowy, ponieważ tak nakazywała jej kultura, lecz zanim zdążyła coś powiedzieć jej towarzyszka znów się odezwała:
- Z twoją mocą powinnaś nas usłyszeć, więc czemu się przestraszyłaś? - Uśmiechnęła się lekko, aby nadać swojej wypowiedzi trochę normalności. Chyba nikt z nich jeszcze nie przywykł do tego, że znajdują się w jakimś magicznym świecie.
    Dziewczyna, do której skierowane było pytanie speszyła się jeszcze bardziej, ale odpowiedziała:
- Ja... Zazwyczaj ignoruję większość dźwięków...
- Ta, taki natłok dźwięków może rozsadzić głowę - wtrąciła się jej siostra, po czym Leah poczuła jej spojrzenie na sobie.. - Ej, a możesz czytać w myślach? Może mieszać wspomnienia? Taka moc to musi być dopiero zabawa - rzekła entuzjastycznie.
     Leah zainteresowała się tym co powiedziała dziewczyna, mimo że przeraziła ją jej bezpośredniość. Jednak brunetka nigdy nie patrzyła na to z tej perspektywy. Może rzeczywiście może zmieniać czyjeś wspomnienia? Sama myśl takiej potęgi ją przeraziła.
- Nie poznałam jeszcze swojej mocy do końca. - zaczęła mówić powoli, analizując to. - Nie do końca można to nazwać czytaniem w myślach, raczej widzę różne obrazy związane z emocjami - chciała wytłumaczyć, ale zaczęła plątać się w swoich wypowiedziach. Sama nie potrafiła do końca zrozumieć działania swojej mocy, a co dopiero komuś to wytłumaczyć, więc zaniechała prób i zmieniła temat:
- Jesteście identyczne – wypaliła zanim zdążyła cokolwiek przemyśleć. Kiedy dotarło do niej jak bezpośrednie i głupie to było zarumieniła się, a Marlene tylko cicho zachichotała.
- Jestem Marlene, a to Leah. - Wskazała na przyjaciółkę, próbując ratować ją z opresji. - Tyle tych imion dzisiaj, że ciężko zapamiętać.
- Julie i Sefi - rzekła jedna z nich, wskazując na siebie i siostrę. - Może i jesteśmy identyczne... - mruknęła pod nosem, co wywołało cichy śmiech Sefi.
- Na razie tak wam się wydaje. Później same zauważycie, że nie tak trudno nas rozróżnić – przerwała siostrze i odpowiedziała uprzejmie, lekko się uśmiechając.
- Ej, Leah! Jesteś w stanie powiedzieć, co widzisz w mojej głowie? - rzekła Julie radośnie. Widać, że rozpierała ją ciekawość, aby zobaczyć moc inną niż Josefiny.
- Julie... - szepnęła karcąco, spoglądając na siostrę, ale ta zignorowała ją.
- Wolałbym nie próbować w tym momencie - Leah poczuła się speszona. Trochę poirytowało ją to, że Marlene i Julie traktują je jak jakieś króliki doświadczalne i jakąś nadającą się do cyrku rozrywkę. Miała wrażenie, że dziewczyny szybciej oswoiły się z ich mocami, niż one same. - Wchodząc w czyjś umysł, tracę kontrolę nad swoim ciałem, a nie chciałabym zemdleć w tych krzakach – powiedziała, starając się usprawiedliwić.
- Próbowałyśmy jakoś nad tym zapanować, ale nie mamy pomysłu póki co. Za pierwszym razem kiedy użyła swojej mocy to prawie utopiła się w oceanie. - Marlene zobaczyła jak speszona jest koleżanka i pospieszyła jej z pomocą.
     Julie spojrzała na nie zawiedziona, ale nie naciskała dalej. Leah odetchnęła z ulgą, kiedy odezwała się druga bliźniaczka:
- Właściwie to spróbowałabym ci pomóc, ale... - zawahała się. Widać, że zastanawiała się nad czymś. - Ale wydaje mi się, że twoja moc to trochę coś innego niż zabawa z wiatrem czy z ogniem... - rzekła powoli, nie do końca będąc pewną swoich słów.
- No co ty - mruknęła Julie i także zaczęła się zastanawiać. Skoro chodziło o coś dla niej to dziewczyna także starała się w to zaangażować. Leah uśmiechnęła się lekko pod nosem, Julie bardzo przypominała jej Marlene.
- No tak, bo... To... Nawet tego sobie nie mogę wyobrazić. Wchodzenia w czyjąś głowę – zaczęła tłumaczyć Sefi. Moc Lei widocznie ją przerażała. W sumie to nie tylko ją, brunetka sama bała się tego co już potrafi.
- Myślę, że w sumie mogłabyś mi pomóc. - Wordsworth wpadła na pomysł. - W jakiś sensie. Jeśli potrafiłabyś swoim wiatrem uchronić mnie od upadku to mogę wejść w umysł Julie, jeśli chcecie. - spojrzała na drugą blondynkę - Nie bój się o swoje wspomnienia, nie zmienię ich - powiedziała dość zgryźliwie.
Julie, aż podskoczyła z radości. Brunetka nie bardzo wiedziała dlaczego. Przecież właśnie wpuszcza ją do jedynego miejsca, w które nikt nigdy nie mógł zajrzeć. Umysł to bardzo osobista rzecz, Leah nie chciałaby, żeby ktoś grzebał w jej.
- Mogę cię po prostu złapać – rzekła Josefina, uśmiechając się niepewnie.
- O tak! Chcę - zawołała z entuzjazmem jej siostra. - Nie boję się o to, nie martw się - odpowiedziała, wcale nie reagując na jej zgryźliwość.
- Tylko mnie złap – Leah uśmiechnęła się do Sefi i odwróciła się do niej plecami, spojrzała na Julie i zamknęła oczy skupiając się na jej twarzy. Dostanie się do czyjejś głowy wbrew pozorom było bardzo łatwe. Wystarczyło wyobrazić sobie, że jest się właśnie tą osobę i tyle. Leah otworzyła oczy i spojrzała na siebie, leżącą na rękach Sefi, która wyglądała jakby miała zaraz upaść. W końcu jej ciało nie było za lekkie. Zwłaszcza bezwładne. Brunetka otrząsnęła się i skupiła się na myślach Julie. W jej głowie przelatywały przeróżne obrazy, ale najczęściej pojawiał się w nich Ethan – blondyn, który przybył tutaj razem z nimi. Najstarszy i najbardziej poważny mężczyzna, którego Leah trochę się bała. Wydawał się być niezbyt miłą osoba, lecz we wspomnieniach Julie wcale taki nie był. Dziewczyna naprawdę dużo o nim myślała, czyżby coś między nimi było? Kiedy przez jej głowę przeleciał obraz dość intymny i taki, którego Leah wolałaby nigdy nie zobaczyć, otrząsnęła się i postanowiła opuścić głowę koleżanki.
     Speszona podniosła się z ramion Sefi, która z ledwością już ją trzymała i sama prawie padła na kolana zalana zimnym potem.
- Chyba nie bardzo podoba ci się ta średniowieczna szopka – Leah uśmiechnęła się do Julie. - Tęsknisz za domem, prawda? - przyjrzała się dziewczynie. - I dużo musisz myśleć o Ethanie - dodała zgryźliwie na wspomnienie o niezbyt miłym dla niej obrazie ich sceny łóżkowej.
     Widać było, że Sefi była przerażona tym, co usłyszała i zobaczyła. Po pierwsze chyba przeraziła ją jeszcze bardziej umiejętność brunetki, a drugą sprawą było pewnie to co usłyszała na temat siostry.
- Ale fajne – Julie za to była bardzo zadowolona i ani trochę niespeszona tym co powiedziała Leah, a wręcz patrzyła na nią z zachwytem. - Twoja moc przy tym to nuda – powiedziała do siostry.
     Leah zarumieniła się. Nie lubiła ingerować w czyjeś życie, ani poznawać intymnych szczegółów z niego. Widząc, jak Josefina coraz bardziej czerwieni się ze złości, żałowała, że w ogóle się na to wszystko zgodziła.
- Czy ja wiem czy nuda. - wtrąciła się Marlene. - Mi to by się przydało do podsłuchiwania. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Leah też uśmiechnęła się lekko. Tak, to było coś co by bardzo pasowało Marlene. Zresztą z każdej z mocy ona zrobiłaby diabelski uczynek. Może jednak jest odpowiednią osoba na odpowiednim miejscu? W końcu Oren nie wybrałby jej gdyby nie było w niej nic wyjątkowego.
- A ten Ethan to dobry wybór, Julie. - Zobaczyła jak Marlene puszcza oczko do blondynki i pokręciła głową z niedowierzaniem. Zaczynał ją przerażać fakt, że te dwie mogą stworzyć duet. To z całą pewnością nie będzie prowadzić do niczego dobrego.


     Leah wędrowała tym samym lasem, szukając traku prowadzącego do miasta. Dziewczyna postanowiła udać się do Mistyi, aby poszukać jakiejś pracy. W końcu za coś musi tutaj żyć, Oren nie będzie ich utrzymywał. Według wskazówek staruszka powinna być na dobrej drodze, lecz nie bardzo wiedziała czy jej instynkt ją dobrze prowadził. Dużo łatwiej by było gdyby były tutaj jakieś drogowskazy, ale niestety to średniowiecze, czy jakkolwiek można to nazwać...
     Wędrowanie w długiej sukni, która co chwilę plątała jej się w gałęzie nie było zbyt proste. Nie była przyzwyczajona do takich ciuchów, ale nie miała wyjścia. W swoich normalnych ubraniach chyba niezbyt pasowałaby do otoczenia. Westchnęła na myśl o tych wszystkich walizkach, które targały razem z Marlene tyle godzin podróży. Po co im to wszystko było? Równie dobrze mogły wyjechać z samymi torebkami i przynajmniej nie musiałby się tyle męczyć. Żadne z rzeczy, które przywiozły tutaj im się nie przydadzą.
     Po dłuższym czasie wreszcie dotarła pod wielkie mury Mestyi i przeszła przez ogromną Bramę Szaleńców, o której wspomniał jej Oren. Wokół pełno było Straży Królewskiej Króla Daimona, który tutaj panował. Leah uśmiechnęła się lekko. To był naprawdę piękny widok i przez chwilę poczuła się jak księżniczka z jakiegoś opowiadania. W sumie średniowiecze zawsze urzekało ją swoim pięknem. Minęła strażników i znalazła się wewnątrz miasta, które było zrobione na planie koła. W Californii czegoś takiego nie mogłaby nigdy zobaczyć. W oddali widziała ogromny zamek, w którym zapewne mieszkał sam król, ale ona nie podążyła w tamtą stronę. Zdawała sobie sprawę, że im bliżej królestwa, tym trudniej jej będzie znaleźć pracę. Skręciła w lewo w jakąś główną ulicę i stwierdziła, że dobrze trafiła. Znajdowało się tutaj dużo „zakładów” gdzie mogłaby dostać pracę. Przystanęła na środku drogi, nie wiedząc jak ma się zachować. Jak tutaj się szuka pracy? Przecież nie będzie roznosić swoich CV! Pewnie kartek z ogłoszeniami typu „Szukam pracownika” też tutaj nie znajdzie. Westchnęła cicho i weszła do drewnianego budynku, aby spróbować po raz pierwszy. Jednak wyszła z budynku tak szybko jak weszła, odesłana z kwitem. Chodziła dość długo wzdłuż ulicy Rzemieślniczej, o nazwie której dowiedziała się od pewnego niemiłego pana. Wszyscy odsyłali ją, spoglądając na nią dziwnie, chyba czuli, że coś jest z nią nie tak i nie bardzo pasuje do tego miejsca. Zmęczona po kilku godzinach ośmieszania się przed całą ludnością weszła do zakładu kowala już całkowicie zrezygnowana. W środku spotkała staruszka, który spojrzał na nią ze zdziwieniem. Pewnie nie spodziewał się kobiety odwiedzającej jego warsztat.
- Czego chce? - warknął na nią niezbyt miło.
- Leah pomyślała, że jeśli odzywa się tak do każdego klienta to raczej zbyt dużego utargu nie ma. Jednak opanowała swoją złość i kulturalnie się ukłoniła.
- Pracy szukam – spojrzała na niego niepewnie.
    Mężczyzna zaśmiał się okropnym, przepitym, zachrypniętym głosem.
- Kuć miecze potrafisz? - zapytał przez śmiech, pewnie nie spodziewając się, że tak. I w sumie miał rację, lecz Leah była już zrozpaczona brakiem efektu jej wyprawy. Nigdy nie była egoistką, ani oszustką, lecz musiała dostać pracę. MUSIAŁA.
    Spojrzała na mężczyznę uważnie i weszła w jego umysł.
- Do kucia mieczy potrzebne są odpowiednie narzędzia, przede wszystkim specjalny młot – powiedziała szybko, zestresowana tym co właśnie zrobiła. - Potrzebne są dwa surowce drewno i metal. Odpowiednie surowce i ich mieszanie stwarzają miecz o różnych predyspozycjach. Każdy miecz jest inny, jeśli jest zrobiony z miłością. - Nie wiedziała dlaczego, ale powtarzała to co ten człowiek uważa za najważniejsze.
    Przez chwilę w pracowni zapanowała cisza. Mężczyzna patrzył na nią uważnie, a ona starała się nie spuszczać wzroku mimo swojego zażenowania. Czuła, że zaraz wyczuje, że jest oszustką i ją wyrzuci. Jednak nie stało się tak.
- Dwadzieścia miedziaków za siedem dni i nie spodziewaj się więcej! - Starzec machnął na nią ręką.
- Jak pan sobie życzy! - Podskoczyła z radości, a mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony. Pewnie jego propozycja nie była zbyt opłacalna, ale Leah była szczęśliwa, że cokolwiek dostała. - Będę jutro z samego rana!
    Wybiegła na ulicę i szczęśliwa popędziła w stronę Bramy, aby jak najszybciej wrócić do domu i pochwalić się dobrą wiadomością. Trochę gnębiło ją to, że wykorzystała swoją moc do niezbyt chwalebnych uczynków. Oren pewnie nie byłby z niej dumny, ale musiała to zrobić. Bez tego w życiu nie dostałaby pracy. Wybiegła za mury miasta i popędziła w stronę Chatki staruszka.